Jak miękkie, to chyba nie takie poważne? Mam takie skojarzenie z poduszką albo kocem, mówiąc o miękkich słabościach, albo, o zgrozo, widzę sadełko na brzuszku jako miękką konsekwencję mych słabości 🙂 Co do reszty…

Nie znam się na Excelu, nie potrafię programować, nie umiem sprzedawać, nie ogarniam papierologii. Nie mogę znaleźć lepszej pracy, jestem niezorganizowana, nie umiem prowadzić auta, mój angielski jest na poziomie przedszkola, a z niemieckiego to tylko werstehe nicht mi się kojarzy. Takie i podobne im wyznania na pewno nie są łatwe do wypowiedzenia na forum, ale nieraz już je słyszałam – i pal licho, czy to kokieteria, czy faktyczny brak umiejętności.

No ale która z nas choć raz w miesiącu czegoś podobnego nie stwierdziła o sobie? Bo przecież świadome jesteśmy naszych braków, a znaczna część z nas bardzo chętnie je uzupełni lub będzie robiła wszystko inne na 150%, żeby te braki nie rzutowały na naszą ciut zachwianą wiarę w konieczność bycia wybitną lub co najmniej zajefajną. Wg internetów są to umiejętności twarde, konkretne, wymierne, te z serii umiesz/nie umiesz, jest/nie ma.

Nie kwestionuję tego, jak umiejętności twarde życie ułatwiają, świat je kocha i docenia – czyli my też. Potrafimy je zauważać i braki związane z poszczególnymi umiejętnościami uzupełniać, kompensować je, choćby zatrudniając ekspertów. Nie żachniemy się szczególnie, słysząc, jak ktoś mówi, że czegoś nie potrafi, co najwyżej odpowiemy słodko w myślach: „To się naucz”.

A jak reaguję na miękkie słabości, te swoje i innych?

Tak na co dzień, czy potrafimy powiedzieć „boję się, nie wierzę w siebie, źle mi, mam wątpliwości”? Oj, ciężko, trudno, bo nie wiemy, czy tak w ogóle wypada mówić. Wątpliwości rzadko są premiowane, brak wiary należy zaleczyć – najlepiej nową fryzurą. Trochę przesadzam, ale temat ten wywołuje takie podskórne napięcie, gdzieś czai się tu tabu.

Czy potrafimy usłyszeć od kogoś: „Boję się, że tego nie ogarnę” – i nie uciec z pokoju pod pretekstem niewyłączonego żelazka? 🙂

Szukamy twardych rozwiązań dla zorganizowania się w czasie (co swoją drogą jest super), czytamy kolejne poradniki o tym, jak zrozumieć swoją drugą połowę. I jeśli to działa, a materiałów rynku jest mnóstwo, to rewelacyjnie, jeżeli nie, to warto pomyśleć, co tym chcemy przykryć, co zagłuszyć. A gdyby tak zdjąć presję z tego tematu i zacząć o naszych emocjach i stanach mówić tak normalnie, jak o zupie, bez zadęcia? Osłuchać się i przyzwyczaić. I potem dopiero szukać sposobu na poprawę albo, o zgrozo, potrwać tak chwilę w braku pewności i obawie, bez poprawiania? Na naukę języka dajemy sobie czas, na prawko, Excela i zrobienie formy na siłowni też. To może warto dać sobie czas na miękkie słabości i pobyć z nimi, pojedynczo, grupowo lub ze specjalistą, jak komu w duszy gra. Uświadomić sobie, że są naturalne, a nie wstydliwe, nie umniejszają naszej osoby, wtedy jak otwarta szafa nie będą już straszyć. Nasze emocje nazwane, uświadomione zaprzyjaźnią się z nami. Słowo.

Karolina Krawczyk

Karolina Krawczyk

Coaching rodzicielski i kobiecy

Pomogę Ci odnaleźć się w Twoich życiowych rolach i czerpać z nich zasłużoną satysfakcję. Na Twoich warunkach.